niedziela, 14 lipca 2013

Rozdział 1


Julio 2016, Madrid; España


- Mogę na słówko?
- Proszę - powiedziała podnosząc wzrok znad sterty tabelek i formularzy. Florentino Perez zajął miejsce naprzeciwko. - O co chodzi? - spytała spoglądając na niego wyczekująco. Starszy mężczyzna zamyślił się na dłuższą chwilę.
- To dosyć dyskretna sprawa…Nie chcę się wtrącać.
- W co?
- Wiesz który dzisiaj jest? - to pytanie nieco zbiło ją z pantałyku. Spojrzała na wyświetlacz swojego telefonu.
- 16 lipca. To jakaś szczególna data?
- Można tak powiedzieć. Naprawdę nie kojarzysz?
- Chodzi o to, o czym Isco i Jese świergolą od rana?
Florentino uśmiechnął się znacznie.
- Jeżeli świergolą o Cristiano, to tak, chodzi o to.
- A co ja mam do tego?
- Alisho… Wiem jaka jest sytuacja.
- Jaka?
- Nie udawajmy. Minęło wiele czasu. Myślę, że warto zapomnieć o tym, co było. Każdy przeżył to na swój sposób.
- Nie rozumiem - powiedziała, choć rozumiała doskonale.
- Nie chcę żadnych nieporozumień i konfliktów w klubie. Jesteś bardzo pamiętliwą osobą - mówiąc to zaśmiał się delikatnie. - Mówiąc zwięźlej, odpuść Cristiano, to dla niego zapewne szczególny dzień, wraca do nas po trzech latach.
- Mógł nie odchodzić.
Perez ponownie się zaśmiał.
- Właśnie o tym mówię. Widzę, że żywisz do niego nadal urazę. Rozumiem to. Przyjaźniliście się, zanim odszedł.
- Właśnie. Przyjaźniliśmy. Czas przeszły.
- Nie wymagam od ciebie wielkich rzeczy. Chcę po prostu, żeby czuł się tutaj dobrze, nie chcę zbyt gęstej atmosfery. Wiesz, ile on znaczy dla tego klubu.
Nie odpowiedziała nic. Bo co miała powiedzieć? Ta cała sytuacja była dla niej po prostu chora. Cristiano Ronaldo. Jeszcze trzy lata temu, powiedziałaby, że jej najlepszy przyjaciel. Nie chłopak, nigdy nic między nimi nie było, ale przyjaciel, najlepszy jakiego miała. A dzisiaj? Nie miała z nim nawet ochoty rozmawiać. Bo i o czym, z drugiej strony. O tym dlaczego dokładnie trzy lata temu największa gwiazda Realu Madryt postanowiła odejść do Barcelony? Odszedł, a teraz wraca. Wszyscy traktują go jak jakiegoś syna marnotrawnego. Od kilku tygodni jego powrót jest tematem numer jeden. Zdumiewające, że zupełnie nikt nie ma do niego żalu. Nikt, oprócz niej. A najgorsze było to, że nawet nie miał jej odwagi o tym powiedzieć prosto w oczy, a przecież uważała go za swojego przyjaciela. Dowiedziała się praktycznie ostania, z gazet, telewizji, mało istotne.
- Tyle ode mnie - powiedział i wstał. - Mam nadzieję, że choć trochę weźmiesz sobie do serca moje słowa.
- Oczywiście - odpowiedziała z nutką sarkazmu.
Perez skierował się ku wyjściu.
- A zapomniałbym - odwrócił się w jej stronę. - Ruszyło coś w sprawie Hazarda?
- Jeszcze w tym tygodniu powinno dojść do spotkania z władzami Chelsea.
- Świetnie, w tym tygodniu będę miał czas - powiedział i ponownie udał się do wyjścia.- Jeszcze jedno - odwrócił się znowu. - Jeżeli znajdziesz czas, bardzo cię proszę, porozmawiaj z Mesutem.
- Z Mesutem? Coś się stało?
- Nic takiego. Przebąkuję coś, że za rok wybiera się do United. Masz z nim dobry kontakt, wybij mu to z głowy.
- Wybiję na pewno - odpowiedziała, a Perez tym razem wyszedł na dobre. Była jego prawą ręką, córką jego już zmarłego, dobrego przyjaciela. Pracowała z nim od pięciu lat. Wszystkie mniejsze i większe decyzję analizowali razem. Choć tak właściwie jej rola w klubie znacznie wybiegała ponad przyjęte początkowo normy. Miała bardzo dobry kontakt z zawodnikami. Często przesiadywali u niej, rozmawiając praktycznie o wszystkim.


Wyszła pewnym krokiem ze swojego gabinetu, trzymając w dłoni pusty kubek. Już miała się udać w głąb długiego korytarza, wcześniej jednak jej wzrok spoczął na siedzącym nieopodal Francisco, czy Isco, jak kto woli.
- Ty do mnie? - spytała patrząc na niego wyczekująco.
- Tak.
- O co chodzi?
- Nosi mnie od rana.
- Super. Leć w takim razie do bufetu po kawę, dwie łyżeczki cukru - powiedziała wciskając mu w ręce niesiony wcześniej kubek. Sama udała się ponownie do swojego pokoju. Dźwięk jej szpilek roznosił się głośnym echem.
- Podobno ma przyjechać o jedenastej - kontynuował wchodząc za nią.
- Kto? - spytała siadając za dużym, mahoniowym biurkiem. Lubiła pogrywać z ludźmi w czasie rozmowy, wręcz uwielbiała.
- Ronaldo. Jestem jego wielkim fanem, mój idol - zapewniał gorliwie siadając naprzeciwko.
- To dlatego twój pies wabi się Messi?- spytała podnosząc wzrok znad kartek, które dokładnie lustrowała wzrokiem.
- Pies jest stary – burknął.- To było dawno. Jaki on jest?
- Kto?
- Ronaldo.
- Nie wiem. Zrób wywiad w szatni, na pewno ci powiedzą.
- Podobno się przyjaźniliście.
- Coś jeszcze? - spytała coraz bardziej zniecierpliwiona. Nie lubiła nie wygodnych pytań.
- Tak. A myślisz…
- Fran, bardzo cię proszę. Nie masz przypadkiem treningu? - przerwała mu.
- Mam, ale…
- No właśnie - ubiegła go po raz kolejny.- Żegnam.
Istotnie wyszedł. W gruncie rzeczy bardzo lubiła tego chłopaka. Ale jego dociekliwość niekiedy bywała dla niej irytująca, szczególnie w sprawie takiej jak ta.


- Witamy ponownie - Perez wystąpił przed szereg i jako pierwszy uściskał dłoń Cristiano. Cóż za ironia losu, że dokładnie w tym dniu, trzy lata temu, praktycznie w tym samym miejscu się z nim żegnał. Choć gdzieś tam głęboko, a nawet bardzo głęboko, niektórzy, chociażby Sergio Ramos mieli mu za złe to co się stało, to nie dawali tego po sobie poznać. Wchodząc do szatni poczuł się siedem lat młodszy. Dokładnie pamiętał dreszcze, które przeszyły jego ciało na wskroś, gdy wszedł tu po raz pierwszy w życiu. Podszedł do swojej szafki. A raczej byłej szafki, teraz na drzwiczkach obok numeru siedem widniało zdjęcie Jese. Cóż, numer dwudziesty drugi może nie jest szczytem jego marzeń, ale będzie musiał się z nim lepiej poznać. Koniec tego wspominania, pomyślał. Idąc długim, dzisiaj ciemnym korytarzem, ciemnym przez awarię instalacji, czuł podenerwowanie. Sam nie wiedział dlaczego. No, Cris, nerwy w kieszeń i alleluja, pomyślał. Otworzył drzwi z rozmachem, jak to miał w zwyczaju.
- Cześć - powiedział, po czym przysiadł na niewielkiej sofie. Alisha niechętnie podniosła wzrok do góry. Wcześniej, czy później spodziewała się jego wizyty. Miała nadzieję, że później. Ale jak to mówią, nadzieja matką głupich. I choć gdzieś tam głęboko w środku jej tętno znacznie przyspieszyło, zachowała kamienną twarz. Do perfekcji opanowała sztukę kamuflażu.
- Do drzwi się puka.
- Dawno się nie widzieliśmy.
- Jak to? – zironizowała. - Ja tam cię widziałam średnio co trzy miesiące w El Clasico.
Szkoda, że po drugiej stronie barykady, dodała w myślach.
- Daj spokój. Zacznijmy wszystko od nowa. Nie możemy po prostu wrócić do tego co było przed…
- Nie - przerwała mu. Jego luźne podejście co do niektórych spraw bardzo ją irytowało. Wprosił się tu sam, rozsiadł na kanapie, do tego siedzi na niej konkretnie rozwalony, a nóg omal nie zadarł na blat jej biurka - Nie możemy.
- A długo jeszcze będziesz się boczyć? - nic się nie zmienił. Takie wieczne dziecko. Dawniej bardzo lubiła w nim tę cechę. Idealnie się uzupełniali. Ona, zazwyczaj poważna i on - poza wszelkimi normami.
- Tak. A teraz żegnam.
- Wszyscy się cieszą z mojego powrotu – powiedział. - Oprócz ciebie.
- Miło mi. Coś jeszcze?
- Tak.
- Nie chcę wiedzieć co. Do widzenia.
Przekalkulował wszystko w głowie. Stwierdził, że dzisiaj nic nie wskóra.
- Wrócę tu jutro - zapowiedział, spojrzał na nią po raz ostatni i wyszedł. Nie lubił mieć wrogów. Jakkolwiek dziwnie to nie za brzmi, bo na świecie są ich pewnie miliony. Choć mogło się wydawać, że podchodzi do tego wszystkiego ze spokojem, to ciążyła mu ta sprawa. Naprawdę ją lubił. Ich wspólne wypady na miasto, czy codzienne rozmowy, w pakiecie z Ramosem i resztą piłkarzy.
- Jutro mam wolne - powiedziała, kiedy znajdował się już w bezpiecznej odległości i miała pewność, że jej nie słyszy. Miała trudny charakter, z natury. Sprawiała wrażenie aroganckiej, zupełnie tak jak on. Mylne wrażenie. Jeżeli już komuś zaufała, to w stu procentach. A jeżeli ktoś ją zawiódł, to nigdy mu nie wybaczała. Może to przez jej godność. Nie potrafiła mu zapomnieć tego, że nie porozmawiał z nią o tym twarzą w twarz. To bolało chyba najbardziej. Nie miał na tyle odwagi, żeby powiedzieć, że odchodzi z miejsca, które jest dla niej tak ważne. Jej dziadek robił karierę w tym klubie, a jej ojciec był najzagorzalszym kibicem Królewskich, jakiego kiedykolwiek widziała. Wychowała się na Realu. Miała to po prostu we krwi. A on po tylu deklaracjach i zapewnieniach o spełnieniu największego marzenia z dzieciństwa, po prostu odszedł.

_______________________________

A dzisiaj bez komentarza ;D
Jeszcze tydzień, czekam na pierwszy mecz :)