poniedziałek, 23 września 2013

Rozdział 3


Septiembre 2016, Madrid; España

- A może Perpetua? – Mesut spojrzał na swoich towarzyszy.
- Nie! – krzyknął natychmiast Khedira. – Żadnej Parpepity.
Ozil zamyślił się po raz kolejny, wpatrując się w widok miasta za oknem. Był sobotni wieczór, co było równoznaczne z tłumami ludzi w każdym z możliwych miejsc. Jak miło było patrzeć na tabuny gniotących się, pędzących ludzi za oknem a samemu siedzieć w uroczej, niezbyt zatłoczonej kawiarni. – To ja nie wiem – dodał po chwili. – Będę miał bezimienną córkę!
- A może jakieś włoskie imię? – zaproponowała Alisha. – Włoskie imiona są bardzo ładne. Ozil, czy ty na pewno zamówiłeś to jedzenie? Czekamy prawie pół godziny – spojrzała na zegarek.
- Wiem! Basilla! Pięknie brzmi! – zawołał uradowany.
- Żadnej Basilli – uruchomił się ponownie Sami. – Od razu kojarzy mi się, cholera jasna, z Bazyleą, co to nas ograła rok temu dwa zero. Na pewno nie!
- Może Granada? – Mesut zadumał się po raz kolejny.
- Granada? – zaczęła Alisha. – Oszalałeś? Chcesz skrzywdzić dziecko na całe życie? Poza tym dlaczego niby Granada?
- A nie wiem, jakoś tak z Granadą zawsze mi się dobrze gra.
- Nie ma mowy! Mój syn nie ożeni się z kobietą o imieniu Granada! – oświadczył Sami.
-  Zaraz, zaraz – Alisha zmierzyła go wzrokiem. – Z tego co wiem, to twój syn ma dwa lata. Z kim ty chcesz go żenić w tym wieku?
- W tym wieku z nikim! Za osiemnaście – zamyślił się na krótką chwilę. – No może dwadzieścia lat! Z córką tego debila – wskazał głową na zadumanego Mesuta i wyszczerzył się ukazując wszystkie zęby. – Nieźle to wymyśliliśmy, nie? Pod warunkiem, że nie będzie żadnej Perpity, Basili czy innej Valencii.
- Boże – sapnęła jedynie pod nosem. – Wymyślisz coś z Mandy. Wątpię, żeby chciała mieć córkę o tak oryginalnym imieniu jak Granada. – rzuciła w stronę Ozila.
- Cześć – odezwał się ktoś za nimi. Jak na zawołanie cała trójka przeniosła wzrok do tyłu.
- A może by tak Cristina? – Mesut deliberował sam ze sobą.
- Tak – zasalutował Ronaldo, odsuwając krzesło i przysiadając się do stolika. – Bardzo ładne imię. I mogę być ojcem chrzestnym – dokończył, upijając łyk wody ze szklanki Alishi. Nie musiał nawet pytać o co chodzi. Dobrze wiedział, że Mesut dalej ślęczy nad tym imieniem. Wymęczył już pół składu Realu, coby podsunęli mu jakiś pomysł, a sam, trzeba przyznać miał owe pomysły coraz głupsze. Przynajmniej według Cristiano.
- A w dupę się cmoknij – Sami zmierzył go groźnym wzrokiem. – Ojcem chrzestnym będę ja! Słyszysz? Ja!
- Ok – Cris uniósł ręce w geście obrony.
- Swoją drogą – zaczął Ozil podpierając się na łokciu. – Widzieliście, jakie Hazard nosi majtki? Od Armaniego! Najnowszy model, fure kasy kosztują! Widziałem w sklepie, chciałem nawet kupić, ale Mandy powiedziała, że w dupie mi się przewraca i po jej trupie sobie takie kupię. No a na co mi trup, nie?
- Czy ty jesteś pewien co do swojej orientacji seksualnej? Gdzie ty się w ogóle patrzysz? – spytała Alisha, wyjmując szklankę wody z dłoni Cristiano.
- Tego nie da się nie zauważyć. Poza tym, w szatni pełnej dwudziestu dwóch facetów
- Trzech – poprawił go Sami.
- Dwudziestu trzech, to normalne. Spoko gość z niego, no nie? Trzy razy wygrałem z nim w tę grę telefonową od Coentrao.
- Pewnie dlatego jest spoko – zauważyła Alisha. Mesut wściekał się na każdą jedną osobę, która tylko była w stanie w ową grę z nim zwyciężyć. Nawet z Zizou się raz pokłócił. Miał szczęście, że trener podchodził do tego wszystkiego z dystansem.
- W ogóle jest spoko. Tylko Cris chyba za nim nie przepada. Co nie? – zwrócił się do Cristiano.
- Co ja?
- Nie przepadasz za Hazardem? – zaciekawiła się Alisha, spoglądając na niego uważnie. On za to wpatrywał się w widok za oknem.
- Nie znam go zbyt dobrze.
- Bo nie chcesz poznać! Ostatnio jak lecieliśmy do Malagi to Kepler dostał rozwolnienia i cały lot siedział w kiblu! A Hazard chciał się przysiąść do Crisa, a Cris na to, że nie!
Ronaldo spiorunował kolegę najgroźniejszym ze swoich spojrzeń. Mimo upływu lat, Mesut nie zmienił się ani trochę. Nadal był największą paplą w drużynie.
- Czy to przypadkiem nie dzisiaj twoja teściowa miała zlecieć do Madrytu? – spytał, świdrując Niemca wzrokiem. Ku jego zdziwieniu, oczy Ozila przybrały jeszcze większy rozmiar niż zazwyczaj.
- O cholera – przygrzmocił sobie ręką w czoło. – O cholera, zapomniałem na śmierć! Mandy mnie zabije. Khedira, zbieraj się!
- Co? Ja? Po co ja?
- Bo mnie ostatnio gliny spisały! Jeszcze gdzie mnie dzisiaj namierzą i ciągać będą po komisariatach! Nie marudź – zarządził, widząc niezbyt entuzjastyczną minę kolegi. – No, to adios! – pożegnał się z resztą i pognał w stronę khedirowego samochodu. Wraz z Samim, oczywiście.
- Co? – Cristiano spojrzał na Alishę, po dłuższej chwili ciszy.
- Nic. Odwieziesz mnie?
Ronaldo bez słowa wstał i podał jej swoją kurtkę.
- Pada. Załóż bo zmokniesz.
Wzięła materiał do ręki i zarzuciła na ramiona. Wyszli z budynku i szybkim krokiem, w strugach deszczu dotarli do samochodu. Chwilę później owy samochód zaparkował pod domem Alishi.
- Wejdziesz na chwilę? – spytała.
- Zapraszasz mnie do siebie? Jeszcze niedawno nie chciałaś ze mną rozmawiać – zaśmiał się, rozładowując wyraźnie napiętą atmosferę. Atmosferę, która właściwie nie wiadomo dlaczego przybrała taki charakter.
- Zapraszam, a to rzadkość. Radzę skorzystać.
- Zazwyczaj nie słucham rad.
- Wiem. I zazwyczaj źle na tym wychodzisz.
- Dobra – otworzył drzwi. – Idziemy?
Chwilę później znaleźli się w pomieszczeniu.
- Pójdę się przebrać – stwierdziła, lustrując wzrokiem swoje przemoczone ubrania. Wróciła w szarym t-shircie i czarnych spodniach dresowych.
- Wow – powiedział dokładnie jej się przyglądając.
- Co?
- Wyglądasz tak… inaczej.
- Inaczej?
- Inaczej niż zwykle. Jakoś tak… luźniej.
- Też wyglądasz aż nazbyt luźno. Czyżby striptiz? – spytała, spoglądając na niego uważnie. Siedział rozwalony na kanapie, bez górnej części stroju. Dokładnie lustrowała wzrokiem jego idealnie wyrzeźbioną klatkę piersiową. Nie widziała jej po raz pierwszy, ale pierwszy raz patrzyła na nią inaczej niż zwykle.
- Jakby nie było, na mnie też padało. Przeziębię się.
- O co ci chodziło w samochodzie? – przerwała, siadając obok niego z kubkiem herbaty. Upiła łyk i wyciągnęła kubek w jego stronę.
- A co się wydarzyło w samochodzie?
- Właśnie nic. Nie odezwałeś się ani słowem.
- I vice versa – stwierdził upijając łyk gorącego płynu. Dobrze jednak wiedział, o co jej chodzi. – Po prostu nie lubię się nikomu tłumaczyć. Ozil jak zwykle za dużo gada.
- Nikt nie kazał ci się tłumaczyć. Sam stwarzasz problemy.
- Dobra – odłożył kubek na stół. – Możemy nie rozmawiać o Hazardzie? Są chyba ciekawsze tematy?
- Czyli jednak jest coś na rzeczy – stwierdziła z satysfakcją.
- Nic nie ma. Gramy w jednej drużynie, ale chyba nie musimy utrzymywać bliższych relacji.
- Jasne. Tylko spytałam, wydaje się całkiem sympatyczny.
Albo jej się wydawało, albo usłyszała jego ciche, ironiczne prychnięcie. Odwróciła się w jego stronę i oparła głowę na łokciu.
- Co? – spytał przybierając identyczną pozycję.
- Nic – odpowiedziała, spoglądając w jego brązowe tęczówki.
- Dlaczego tak na mnie patrzysz?
- Jak?
- Właśnie tak.
- Normalnie patrzę – odpowiedziała, a po kolejnej chwili ciszy przesunęła opuszkiem palców po jego idealnie wyrzeźbionych mięśniach. Lekko wzdrygnął się przy dotyku jej chłodnej dłoni.
- Naprawdę chciało ci się na to wszystko pracować? – spytała, nadal gładząc jego skórę i kreśląc na niej kółka.
- Na co?
- Na to – wskazała głową na jego idealną muskulaturę.
Zaśmiał się, ponownie spoglądając w jej oczy.
- Kiedyś zabiorę cię na siłownie. Spodoba ci się.
- Mówisz to zupełnie bez przekonania – powiedziała, przysuwając swoją twarz w jego stronę. Ich usta dzieliły centymetry, dokładnie czuła na swoich ustach jego przyspieszony oddech. Oplotła dłonie wokół jego szyi. Sam nie wiedział dlaczego, poczuł się jak sparaliżowany. Pierwszy raz w życiu onieśmieliła go kobieta. Kobieta, którą zna od tak dawna. Pierwszy raz w życiu nie wiedział co zrobić.
- Co robisz? – spytał, mówiąc wprost do jej ust.
Przysunęła się jeszcze bardziej i musnęła jego wargi swoimi.
- Muszę iść – powiedział zdejmując jej dłonie ze swojej szyi. Wstał, dopił zawartość kubka i podniósł z podłogi swoją kurtkę. – Irina na mnie czeka. – dokończył, podał jej kubek i ruszył w kierunku drzwi. Chwilę później usłyszała ich głośne trzaśnięcie i dźwięk silnika samochodu. Z całej siły cisnęła kubkiem o ścianę i patrzyła jak rozpada się na miliony drobnych kawałków.

 _____________________________________

Znowu dłuugo mnie tu nie było, wszystko przez ten brak czasu.
Rozdział pisany na szybko, także nie wiem co z niego wyszło.
Real sprzedał Ozila. W ogóle nie rozumiem tej decyzji i chyba nigdy nie zrozumiem.
No bo jak, jak tak można było?
Jak widać wyżej, ja tam go nigdzie nie sprzedaje i w moim opowiadaniu nadal zostaje.
To do następnego :)


środa, 28 sierpnia 2013

Rozdział 2

Agosto 2016, Madrid; España


 - Mówię ci przecież kapciu, że gdzie jak gdzie, ale do United, to się nie opłaca iść. A jak ja coś mówię, to tak jest! – prawił Sergio Ramos, gramoląc się ku wyjściu z autobusu z  wielkimi torbami.
- Tobie łatwo mówić – burknął Mesut Ozil pod nosem. – Więcej siedzę na ławce rezerwowych niż na sedesie! – oburzył się Niemiec.
- Ramos, kurwa, idźże szybciej – ponaglił kolegę idący za nim Ronaldo. – Po kiego kwiatka tyle ci tych toreb? – rzucił okiem na ładunki Ramosa. – Wyjeżdżałeś z jedną, wróciłeś z pięcioma!
- Czego dymisz – sapnął spokojnie Sergio, wreszcie wychodząc się na zewnątrz. – Widziałeś, ile tam było sklepów? – mówił, a na samo wspomnienie oczy błysnęły mu radością. – Do tego wyprzedaż była!
- Ramos, tobie odjebało kompletnie. – Cristiano puknął palcem w czoło i dołączył do Hiszpana. – Jesteś gorszy niż baba. Jak nie jakieś spaghetti na głowie – zerknął na blond fryz, tudzież urozmaicony rudymi i czarnymi pasemkami. – Starzejesz się, stary – stwierdził ku uciesze drepczących wokół nich piłkarzy.
- Hot osiemnastka się odezwała! – uruchomił się Sergio. – Patrzcie go, no!
- Ramos – zagaił, aż nazbyt poważnie, idący przed nimi Zidane. – Ty lepiej szykuj hajs, będziesz płacił za nadbagaż w samolocie, przez te swoje pierdoły, psia mać!
- Ale trenerze, ja mówię trenerowi, że ten nadbagaż to nie moja wina! Pewnie Isco zachachmęcił jakieś wino z hotelu, albo i całą skrzynkę, tak jak ostatnio! A wino ciężka, droga rzecz!
- Nie pogrążaj się już – sapnął Zizou i obrzucił piłkarza srogim spojrzeniem. Naprawdę lubił swoją pracę. Zawsze marzył o trenowaniu, byciu jednym z najlepszych szkoleniowców na świecie. Będąc asystentem Ancelottiego, skrycie marzył by objąć kiedyś posadę pierwszego trenera w swoim klubie, w Realu. No i stało się. Carlo po udanym sezonie i wygraniu wymarzonej Ligi Mistrzów w 2014 roku odszedł z powodów rodzinnych, a pierwszym trenerem został właśnie Zidane. Po kryzysie ekonomicznym, który dopadł klub z Madrytu w drugiej połowie 2013 roku nie było śladu. Co prawda nie było tak dobrze, jak za najlepszych lat, ale klub powoli odzyskiwał swoje miejsce zarówno w kwestii sportowej, jak i finansowej. Kto wie, gdyby nie tamte poważne problemy finansowe, może Real nigdy nie sprzedałby swojej największej gwiazdy, Ronaldo? Nawet w tak dużych tarapatach zarząd klubu nie chciał nawet słyszeć o transferze swojego cracka do największego rywala, ale wola zawodnika była decydująca. Teraz wszystko zdawało się wracać do normy, a Zinedine Zidane to naprawdę świetny trener.
 Alisha właśnie zmierzała do swojego gabinetu, jak zawsze z kubkiem mocnej, czarnej kawy.
- A dajcie mi wszyscy święty spokój! – w cichym jak dotąd pomieszczeniu rozległ się pisk Sergio Ramosa. Wszedł do środka, a za nim cała reszta piłkarzy i sztabu. – Zazdrościcie mi fryzury i to wszystko dlatego! – rzekł pewien swoich racji, tymczasem reszta wybuchła gromkim śmiechem.
- Boże, Ramos – Alisha przystanęła obok piłkarza. – Co ci się stało? Znowu jakiś zakład na najgłupszą fryzurę roku, jak wtedy z tym blondem? Na słońcu wypłowiałeś, czy co?
Sergio zabrał torby, głowę zadzierając manifestacyjnie pod sufit i ruszył przed siebie.
– Nie odzywam się do was!
Alisha, tak jak i cała reszta dzisiaj, miała niezły ubaw z Sergio. Przywitała się z wszystkimi piłkarzami, oczywiście z wyjątkiem pewnego Portugalczyka. Słuchała ich świeżych doniesień z dwutygodniowego wyjazdu. Dowiedziała się o tym jak to Isco omal nie zjarał łazienki w hotelu, bo machnął ręcznikiem o malutką, uroczą świeczkę, która natychmiast podpaliła nieszczęsny materiał. Biedny, zastanawiał się przez dłuższą chwile, co tak śmierdzi spalenizną, przekonany, że pewnie Jese korzysta z aneksu kuchennego w pokoju i zwęglił, tradycyjnie zresztą, jajecznicę. Albo o tym jak to Benzema pomylił w nocy pokoje i zdziwiony obudził się rano u boku Ozila. Zdała sobie sprawę, jak bardzo ich wszystkich lubi, jak jest do nich przywiązana i w sumie, to nie wyobraża sobie bez nich życia.
- My się chyba jeszcze nie znamy? – usłyszała o dziwo, nieznajomy głos. Odwróciła się na pięcie. Eden Hazard w całej swojej okazałości. Znać to może się nie znamy. Szkoda, że nie wiesz ile musiałam się męczyć, żeby cię tu ściągnąć, pomyślała.
- Rzeczywiście – uśmiechnęła się i wyciągnęła rękę w jego kierunku. – Alisha. Ty nie musisz mówić, wiem.
Belg też się uśmiechnął i zmierzył ją dokładnie wzrokiem.
- Mam dzisiaj wolny wieczór. Może kolacja?
Byłaby nawet skłonna się zgodzić, gdyby nie fakt, że od pewnego czasu patrzył jej bezwstydnie w dekolt. Nawet jeżeli próbował robić to dyskretnie - marne były tego skutki.
Tak cię załatwię, że wolny wieczór to ty za pół roku zobaczysz.
- Wolny wieczór, powiadasz? – perfekcyjnie odegrała scenę domniemanego zawahania. – Myślę, że Zizou chciałby żebyś został dzisiaj na dodatkowe sesje indywidualne. Zgranie na boisku to podstawa, trochę teorii się przyda.
Mina Edena była w tym momencie bezcenna.
- Hazard, baranie, to nie ta! – zawył w niebogłosy Mesut, wbiegając między nich. Chwilę później Francisco zdzielił go dosyć konkretnie po czuprynie. W efekcie Niemiec ściszył głos o kilka tonów, zaświergotał coś Edenowi do ucha, uśmiechnął się aż nadto serdecznie w kierunku Alishi, pociągnął Hazarda za ramię, po czym zrobili w tył zwrot. Udała się do swojego biura. Weszła do środka, a jej wzrok od razu spoczął na znajdującym się przed nią osobniku. Mało tego, że wlazł tu bez pytania, siedzi w jej wielkim, ukochanym fotelu.
Początkowo miała na niego zwyczajnie nawrzeszczeć i wywalić go za drzwi. Po kilku głębokich wdechach zdołała opanować emocję. Wiedziała, że jej nerwy zwyczajnie go bawią i zazwyczaj robi wówczas wszystko na przekór jej prośbom.
- Czy mógłbyś, z łaski swojej, zejść z mojego miejsca?
- Porozmawiamy? – spytał, bujając się raz po raz w przód i w tył.
- Tak – powiedziała. Zdziwił się, że tak łatwo się zgodziła, ale przecież nie będzie protestował. Przesiadł się posłusznie na miejsce po przeciwnej stronie biurka.
- Słucham? – powiedziała siadając na swoim miejscu. Skrzyżowała ręce na piersi i spojrzała na niego wyczekująco.
- Wiem, że masz do mnie pretensję. Masz do tego prawo. Ale zrozum, ja jestem piłkarzem, takie rzeczy po prostu się zdarzają. A  Figo? Zawsze mówiłaś, że nie widzisz nic nadzwyczajnego w tym, że z Barcelony zachciało mu się do Realu.
- Mieliśmy rozmawiać o tobie, a nie o Figo. Poza tym, albo naprawdę jesteś idiotą, albo świetnie udajesz.
- Nie rozumiem.
- Nie dziwi mnie to.
Właśnie nazwała go idiotą. Nie cierpiał, gdy ktokolwiek go obrażał. Ramosa, czy innego delikwenta zdzieliłby odruchowo, tak porządnie w łeb. Teraz jednak milczał. Chciał jej tyle powiedzieć, a zwyczajnie nie wiedział jak. Nie wiedział jak ubrać swoje myśli w słowa.
- Zrozum…- zaczął powolnie, jakby starając się odpowiednio dobrać każde wyraz. - Ja wcale nie czułem się tam dobrze…
- Tęsknili za Messim? – przerwała mu i uśmiechnęła się ironicznie. Lionel po skonfliktowaniu się z prezesem Barcelony, a także nieporozumieniach między kolegami zmienił barwy klubowe. Przeszedł do Bayernu. Barcelona straciła jednego Messiego, a potem znalazła sobie jego zastępcę, o ironio, gwiazdę największego rywala.
- Daj spokój – powiedział. – Wiesz, że nie o to mi chodzi. Tęskniłem za Bernabeu, Valdebebas, chłopakami, tobą. Barcelona nigdy nie będzie moim klubem. Strzelając bramkę dla nich, nie czułem kompletnie nic.
- Biedactwo – zironizowała. – Mam ci współczuć?
- Nie. Chcę, żebyś wiedziała. Zrozum…- przerwał i zamyślił się na dłuższą chwilę. – Ja musiałem.
- Cristiano, cholera jasna. Po pierwsze nic nie musiałeś. Po drugie - Barcelona, czy ty oszalałeś? Jak ci źle było na Bernabeu to trzeba było iść do Anglii, nie wiem, gdziekolwiek! Po trzecie, o ile zniosłabym to, że ot tak idziesz do nich, nie zniosłam tego, że mi o tym nie powiedziałeś. Dowiedziałam się jako ostania. A ciebie nawet nie było stać na to, żeby mi o tym powiedzieć prosto w oczy. To mnie najbardziej boli.
- Przepraszam – wypalił. Sama nie wiedziała dlaczego, ale rozbawił ją tym swoim przepraszam. Tak po prostu przeprosił, jak gdyby nigdy nic, jak gdyby spóźnił się o dziesięć minut na spotkanie. Mimo tego, że chowała te myśli w najgłębszym zakamarku, coraz śmielej przedzierały się do jej głowy. Tęskniła za nim. Za jego przepraszaniem za wszystko i za nic też. Z drugiej strony wiedziała jednak, że nigdy mu tego nie zapomni. Na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech, tak po prostu.
- Co? – spytał zdziwiony. – Z czego się śmiejesz?
Spojrzał na nią, czekając na odpowiedź. Teraz z kolei na jej twarzy pojawił się skupienie, myślała nad czymś. Dobrze ją znał.
- Nad czym myślisz? – spytał ale po raz kolejny nie doczekał się odpowiedzi. Zupełnie jakby się wyłączyła, była myślami na drugim końcu świata. – Ej? – zamachał jej ręką przed oczami.
- Ok – spojrzała na niego.
- Co ok?
- Rozumiem. Chociaż nie. Nie rozumiem, nigdy nie zrozumiem i chyba nawet nie chcę zrozumieć, ale skończmy tę chorą wojnę.
Rozległo się głośne pukanie do drzwi, a chwilę później zawitała w nich głowa Mesuta.
- Cris, Zizou cię wszędzie szuka. Miałeś iść z nim do konferencyjnej. Lepiej idź zanim się uruchomi na dobre – oznajmił uprzejmie.
- Zaraz przyjdę, nie czekaj na mnie – odpowiedział, a Niemiec równie uprzejmie zrozumiał aluzję i zamknął za sobą drzwi.
Alisha wstała i powolnie podeszła do Cristiano. Oparła się o blat biurka.
- Mówisz poważnie? – wolał się upewnić.
- Tak – powiedziała i wyciągnęła rękę w jego kierunku. Objął jej dłoń swoją i wstał. Ona też wyprostowała się do pionu. Ich twarz dzieliły centymetry. – To nie ma sensu. Pracujemy razem, a żadne kłótnie tej pracy nie ułatwią. Poza tym…- zawahała się na krótką chwilę. - Też za tobą tęskniłam.
- Nawet nie wiesz, jak się cieszę – powiedział i uśmiechnął się szeroko.
- Dobra, lepiej idź zanim Zidane naprawdę się wścieknie. Wiesz, że to nic dobrego nie wróży.
- Jasne – przytaknął i udał się w stronę wyjścia.
- A, zapomniałabym. Co nagadaliście Hazardowi?
- Nic takiego – uśmiechnął się łobuzersko.
- Jak to nic? Ewidentnie do mnie zarywał. Dalibyście już spokój z tymi głupimi zakładami.
- To nie zakłady, to tradycja!
Spojrzała na niego z powątpiewaniem.
- Zresztą, miał się zakręcić koło Any – dodał.
- Tej nowej sprzątaczki?
- Ozil stwierdził, że odeśle go z kwitkiem, też za to go do niej wysłał. Nie ma łatwo, każdy nowy musi pokazać na co go stać!
- Ale to trochę niesprawiedliwe. Ona jest lesbijką. Dosyć porywczą, do tego.
- I dobrze, będzie śmieszniej – powiedział i skierował się do wyjścia na dobre. – Przyjdę potem do ciebie – oznajmił z uśmiechem i zamknął za sobą drzwi.

_______________________________________

Wróciłam. Tak długo mnie tu nie było, że aż nie wiem od czego zacząć.
Myślałam, że w okresie wakacyjnym będę miała więcej czasu na tego bloga a jak się okazało wyszło zupełnie odwrotnie.
Nie miałam czasu żeby cokolwiek napisać, a nawet jak już go znalazłam to jakoś nic się nie kleiło ani nie nadawało do publikacji. Teraz rozdziały będę dodawała częściej, przynajmniej się postaram.
A tak poza tym jak wiadomo w końcu zaczął się sezon, w końcu mam co oglądać ;D
Jak widzicie blog zyskał nowy wygląd. Tło to zasługa Claudii Gomez :)
To by było chyba na tyle. Zostawiam was z Mesutem i jego boskimi laczkami:D


niedziela, 14 lipca 2013

Rozdział 1


Julio 2016, Madrid; España


- Mogę na słówko?
- Proszę - powiedziała podnosząc wzrok znad sterty tabelek i formularzy. Florentino Perez zajął miejsce naprzeciwko. - O co chodzi? - spytała spoglądając na niego wyczekująco. Starszy mężczyzna zamyślił się na dłuższą chwilę.
- To dosyć dyskretna sprawa…Nie chcę się wtrącać.
- W co?
- Wiesz który dzisiaj jest? - to pytanie nieco zbiło ją z pantałyku. Spojrzała na wyświetlacz swojego telefonu.
- 16 lipca. To jakaś szczególna data?
- Można tak powiedzieć. Naprawdę nie kojarzysz?
- Chodzi o to, o czym Isco i Jese świergolą od rana?
Florentino uśmiechnął się znacznie.
- Jeżeli świergolą o Cristiano, to tak, chodzi o to.
- A co ja mam do tego?
- Alisho… Wiem jaka jest sytuacja.
- Jaka?
- Nie udawajmy. Minęło wiele czasu. Myślę, że warto zapomnieć o tym, co było. Każdy przeżył to na swój sposób.
- Nie rozumiem - powiedziała, choć rozumiała doskonale.
- Nie chcę żadnych nieporozumień i konfliktów w klubie. Jesteś bardzo pamiętliwą osobą - mówiąc to zaśmiał się delikatnie. - Mówiąc zwięźlej, odpuść Cristiano, to dla niego zapewne szczególny dzień, wraca do nas po trzech latach.
- Mógł nie odchodzić.
Perez ponownie się zaśmiał.
- Właśnie o tym mówię. Widzę, że żywisz do niego nadal urazę. Rozumiem to. Przyjaźniliście się, zanim odszedł.
- Właśnie. Przyjaźniliśmy. Czas przeszły.
- Nie wymagam od ciebie wielkich rzeczy. Chcę po prostu, żeby czuł się tutaj dobrze, nie chcę zbyt gęstej atmosfery. Wiesz, ile on znaczy dla tego klubu.
Nie odpowiedziała nic. Bo co miała powiedzieć? Ta cała sytuacja była dla niej po prostu chora. Cristiano Ronaldo. Jeszcze trzy lata temu, powiedziałaby, że jej najlepszy przyjaciel. Nie chłopak, nigdy nic między nimi nie było, ale przyjaciel, najlepszy jakiego miała. A dzisiaj? Nie miała z nim nawet ochoty rozmawiać. Bo i o czym, z drugiej strony. O tym dlaczego dokładnie trzy lata temu największa gwiazda Realu Madryt postanowiła odejść do Barcelony? Odszedł, a teraz wraca. Wszyscy traktują go jak jakiegoś syna marnotrawnego. Od kilku tygodni jego powrót jest tematem numer jeden. Zdumiewające, że zupełnie nikt nie ma do niego żalu. Nikt, oprócz niej. A najgorsze było to, że nawet nie miał jej odwagi o tym powiedzieć prosto w oczy, a przecież uważała go za swojego przyjaciela. Dowiedziała się praktycznie ostania, z gazet, telewizji, mało istotne.
- Tyle ode mnie - powiedział i wstał. - Mam nadzieję, że choć trochę weźmiesz sobie do serca moje słowa.
- Oczywiście - odpowiedziała z nutką sarkazmu.
Perez skierował się ku wyjściu.
- A zapomniałbym - odwrócił się w jej stronę. - Ruszyło coś w sprawie Hazarda?
- Jeszcze w tym tygodniu powinno dojść do spotkania z władzami Chelsea.
- Świetnie, w tym tygodniu będę miał czas - powiedział i ponownie udał się do wyjścia.- Jeszcze jedno - odwrócił się znowu. - Jeżeli znajdziesz czas, bardzo cię proszę, porozmawiaj z Mesutem.
- Z Mesutem? Coś się stało?
- Nic takiego. Przebąkuję coś, że za rok wybiera się do United. Masz z nim dobry kontakt, wybij mu to z głowy.
- Wybiję na pewno - odpowiedziała, a Perez tym razem wyszedł na dobre. Była jego prawą ręką, córką jego już zmarłego, dobrego przyjaciela. Pracowała z nim od pięciu lat. Wszystkie mniejsze i większe decyzję analizowali razem. Choć tak właściwie jej rola w klubie znacznie wybiegała ponad przyjęte początkowo normy. Miała bardzo dobry kontakt z zawodnikami. Często przesiadywali u niej, rozmawiając praktycznie o wszystkim.


Wyszła pewnym krokiem ze swojego gabinetu, trzymając w dłoni pusty kubek. Już miała się udać w głąb długiego korytarza, wcześniej jednak jej wzrok spoczął na siedzącym nieopodal Francisco, czy Isco, jak kto woli.
- Ty do mnie? - spytała patrząc na niego wyczekująco.
- Tak.
- O co chodzi?
- Nosi mnie od rana.
- Super. Leć w takim razie do bufetu po kawę, dwie łyżeczki cukru - powiedziała wciskając mu w ręce niesiony wcześniej kubek. Sama udała się ponownie do swojego pokoju. Dźwięk jej szpilek roznosił się głośnym echem.
- Podobno ma przyjechać o jedenastej - kontynuował wchodząc za nią.
- Kto? - spytała siadając za dużym, mahoniowym biurkiem. Lubiła pogrywać z ludźmi w czasie rozmowy, wręcz uwielbiała.
- Ronaldo. Jestem jego wielkim fanem, mój idol - zapewniał gorliwie siadając naprzeciwko.
- To dlatego twój pies wabi się Messi?- spytała podnosząc wzrok znad kartek, które dokładnie lustrowała wzrokiem.
- Pies jest stary – burknął.- To było dawno. Jaki on jest?
- Kto?
- Ronaldo.
- Nie wiem. Zrób wywiad w szatni, na pewno ci powiedzą.
- Podobno się przyjaźniliście.
- Coś jeszcze? - spytała coraz bardziej zniecierpliwiona. Nie lubiła nie wygodnych pytań.
- Tak. A myślisz…
- Fran, bardzo cię proszę. Nie masz przypadkiem treningu? - przerwała mu.
- Mam, ale…
- No właśnie - ubiegła go po raz kolejny.- Żegnam.
Istotnie wyszedł. W gruncie rzeczy bardzo lubiła tego chłopaka. Ale jego dociekliwość niekiedy bywała dla niej irytująca, szczególnie w sprawie takiej jak ta.


- Witamy ponownie - Perez wystąpił przed szereg i jako pierwszy uściskał dłoń Cristiano. Cóż za ironia losu, że dokładnie w tym dniu, trzy lata temu, praktycznie w tym samym miejscu się z nim żegnał. Choć gdzieś tam głęboko, a nawet bardzo głęboko, niektórzy, chociażby Sergio Ramos mieli mu za złe to co się stało, to nie dawali tego po sobie poznać. Wchodząc do szatni poczuł się siedem lat młodszy. Dokładnie pamiętał dreszcze, które przeszyły jego ciało na wskroś, gdy wszedł tu po raz pierwszy w życiu. Podszedł do swojej szafki. A raczej byłej szafki, teraz na drzwiczkach obok numeru siedem widniało zdjęcie Jese. Cóż, numer dwudziesty drugi może nie jest szczytem jego marzeń, ale będzie musiał się z nim lepiej poznać. Koniec tego wspominania, pomyślał. Idąc długim, dzisiaj ciemnym korytarzem, ciemnym przez awarię instalacji, czuł podenerwowanie. Sam nie wiedział dlaczego. No, Cris, nerwy w kieszeń i alleluja, pomyślał. Otworzył drzwi z rozmachem, jak to miał w zwyczaju.
- Cześć - powiedział, po czym przysiadł na niewielkiej sofie. Alisha niechętnie podniosła wzrok do góry. Wcześniej, czy później spodziewała się jego wizyty. Miała nadzieję, że później. Ale jak to mówią, nadzieja matką głupich. I choć gdzieś tam głęboko w środku jej tętno znacznie przyspieszyło, zachowała kamienną twarz. Do perfekcji opanowała sztukę kamuflażu.
- Do drzwi się puka.
- Dawno się nie widzieliśmy.
- Jak to? – zironizowała. - Ja tam cię widziałam średnio co trzy miesiące w El Clasico.
Szkoda, że po drugiej stronie barykady, dodała w myślach.
- Daj spokój. Zacznijmy wszystko od nowa. Nie możemy po prostu wrócić do tego co było przed…
- Nie - przerwała mu. Jego luźne podejście co do niektórych spraw bardzo ją irytowało. Wprosił się tu sam, rozsiadł na kanapie, do tego siedzi na niej konkretnie rozwalony, a nóg omal nie zadarł na blat jej biurka - Nie możemy.
- A długo jeszcze będziesz się boczyć? - nic się nie zmienił. Takie wieczne dziecko. Dawniej bardzo lubiła w nim tę cechę. Idealnie się uzupełniali. Ona, zazwyczaj poważna i on - poza wszelkimi normami.
- Tak. A teraz żegnam.
- Wszyscy się cieszą z mojego powrotu – powiedział. - Oprócz ciebie.
- Miło mi. Coś jeszcze?
- Tak.
- Nie chcę wiedzieć co. Do widzenia.
Przekalkulował wszystko w głowie. Stwierdził, że dzisiaj nic nie wskóra.
- Wrócę tu jutro - zapowiedział, spojrzał na nią po raz ostatni i wyszedł. Nie lubił mieć wrogów. Jakkolwiek dziwnie to nie za brzmi, bo na świecie są ich pewnie miliony. Choć mogło się wydawać, że podchodzi do tego wszystkiego ze spokojem, to ciążyła mu ta sprawa. Naprawdę ją lubił. Ich wspólne wypady na miasto, czy codzienne rozmowy, w pakiecie z Ramosem i resztą piłkarzy.
- Jutro mam wolne - powiedziała, kiedy znajdował się już w bezpiecznej odległości i miała pewność, że jej nie słyszy. Miała trudny charakter, z natury. Sprawiała wrażenie aroganckiej, zupełnie tak jak on. Mylne wrażenie. Jeżeli już komuś zaufała, to w stu procentach. A jeżeli ktoś ją zawiódł, to nigdy mu nie wybaczała. Może to przez jej godność. Nie potrafiła mu zapomnieć tego, że nie porozmawiał z nią o tym twarzą w twarz. To bolało chyba najbardziej. Nie miał na tyle odwagi, żeby powiedzieć, że odchodzi z miejsca, które jest dla niej tak ważne. Jej dziadek robił karierę w tym klubie, a jej ojciec był najzagorzalszym kibicem Królewskich, jakiego kiedykolwiek widziała. Wychowała się na Realu. Miała to po prostu we krwi. A on po tylu deklaracjach i zapewnieniach o spełnieniu największego marzenia z dzieciństwa, po prostu odszedł.

_______________________________

A dzisiaj bez komentarza ;D
Jeszcze tydzień, czekam na pierwszy mecz :)

czwartek, 27 czerwca 2013

Prolog

Upiła łyk chłodnej wody, spoglądając na zmierzającego w stronę jej domu mężczyznę. Odstawiła szklankę i zanim jeszcze rozbrzmiał dzwonek, przywitała stojącego już przed nią listonosza. Zdziwiony podał jej białą kopertę, prosząc przed tym o jej podpis, życząc przy okazji miłego dnia. A dzień wcale nie był miły. Tak jak i poprzedni. Zbyt wiele myśli kłębiło się w jej głowie. I choć z natury, altruizm nie był jej cechą, gdzieś głęboko skrywane wyrzuty sumienia dawały o sobie znać. Chociaż tak naprawdę, to nawet nie były wyrzuty sumienia. Zwykła złość, właściwie to nie wiedziała z jakiego powodu. Przecież osiągnęła swój cel, zrobiła to, co chciała. Jej pewność siebie nie pozwoliła jej się złamać.
Rzuciła kopertę na stół. Odchodząc spojrzała na nią mimo wszystko z zaciekawieniem. List? Kto mógł napisać do niej list? Nie łatwiej wysłać smsa? Ciekawość wzięła górę. Usiadła na skórzanym fotelu i rozerwała niedbale kopertę.

Alisho,
Właściwie to nie wiem czy jakikolwiek sens i znaczenie ma to, co tutaj napiszę. Nie robię tego dla Ciebie. Piszę to dla własnego, czystego sumienia. Tak, ja je posiadam, przypuszczam, że w przeciwieństwie do Ciebie. Nie będę się tłumaczył, to też nie ma już żadnego znaczenia. Nie oczekuję żadnej odpowiedzi. Nie odpisuj. Przeczytaj to, potem najlepiej wyrzuć i zapomnij. Przecież potrafisz, prawda?

Uśmiechnęła się mimowolnie czytając te słowa. Zjechała spojrzeniem na sam dół kartki. Właśnie po tych słowach, wiedziała, kto jest autorem owego listu i tylko się upewniła. Rzuciła kartkę po raz kolejny. Nie miała ochoty tego czytać. Nie, jeżeli wiedziała, że to właśnie od niego. Uparcie wmawiała sobie, że najzwyczajniej w świecie po prostu już ją to nie obchodzi, odcina się grubą kreską od tego co było. Ale gdzieś tam głęboko po prostu się bała. Instynktownie czuła, że to co może tam przeczytać zmieni wszystko o sto osiemdziesiąt stopni. Więc po co to czytać? Właśnie z takiego założenia wychodziła, ale niepewność była czymś, czego nie cierpiała z całego serca. Po raz kolejny przegrała z ciekawością. Wzięła kartkę do ręki i przesuwała się wzrokiem po kolejnych wersach. Z każdą kolejną linijką jej serce biło coraz mocniej. Wyrazy były coraz mniej wyraźne, a łzy w jej oczach gromadziły się coraz liczniej. Ukryła twarz w drżących dłoniach. Płakała, pierwszy raz od tak dawna.


________________________________________

No to mamy prolog. Wiem, że niewiele wyjaśnia, ale z czasem akcja się rozwinie. Nie planuję wielu rozdziałów, nie wiem dokładnie ile ich będzie, ale na pewno nie więcej niż w poprzednim.
Z racji tego, że powinnam mieć teraz sporo wolnego czasu zamierzam wystartować z kolejnym opowiadaniem. Pomysł już mam więc zobaczymy co z tego wyniknie.
A tymczasem życzę miłego czytania ;))